"Bush Skating"
Evan, Dylan i Marc - trójka starych przyjaciół, których spotkałem jako pierwszych, gdy dotarłem do obozu w Smithers, gdzie podjąłem się sadzenia drzew. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jakie pokłady pasji drzemią w tych gościach, ale od razu czułem aurę swobody i luzu, która biła od nich, chodź łatwo byłoby ją pomylić z zielonymi oparami ich kieszeni. Prócz mnie to oni byli tymi z ostatnich, którzy grzani ogniskiem zostawali przyglądać się świetlistym punktom na niebie, a nic tak nie sprzyja zawiązaniu przyjaźni niż latarnie wszechświata. Przy okazji trzeciego obozu, zapytany o moje plany na dzień wolny, dostałem propozycje pójścia do skate parku...
-O czym ty mówisz? Skate park w buszu?
-Około 10 minut stąd jest płaski kawałek betonu, chyba po jakimś budynku gdy jeszcze wycinali tutaj drzewa, zrobiliśmy parę ramp. Chcemy jeszcze przenieść kanapę i grilla, ale nie mamy kierowcy.
Załatwiłem kierowce szybciej niż obracały się koła jego samochodu i następne wolne dni od pracy spędzaliśmy tam. Jest to niesamowite i godne podziwu, że po tak ciężkiej harówie byli oni gotów rzucać sobie deskę pod nogi, by czarować nią w powietrzu przesiąkniętym nieskrępowaniem. Nie żałowali ani przez chwilę, nawet gdy dzień później trzeba było wrócić do pracy jeszcze bardziej obolałym niż normalnie. Nie trzeba im sławy, podziwu, pieniędzy ani wymarzonych warunków by dociskać śrubę. Dopóki mają sprawne kończyny, będą robić to co kochają.














