"Linia"
Moim pierwszym przystankiem w Kanadzie były okolice Huntsville, które zgotowały mi zimę tak surową, jaką pamiętam tylko z dziecięcych lat, gdy bezbronnego, zatopionego śniegu Nissana Micre taty wyciągał dziadek swoim traktorem. Zatrzymałem się jako wolontariusz w resorcie dla psów, gdzie prócz tymczasowych gości, byli również stali rezydenci - w tym 15 zaprzęgowych huskych. Głownie mi powierzano opiekę nad nimi, gdyż nie za bardzo przejmowałem się ryzykiem utraty członków z powodu kaprysów ich kłów. Sam, bez pojęcia co robię na innym kontynencie, jedną nogą w kanadyjskich zaspach, drugą w cieple wspomnień o Białymstoku - pierwszych przyjaciół musiałem sobie kupić karmą i sianem do bud, gdy temperatura sięgała bardzo nisko, momentami nawet -50 stopni Celsjusza.
W ów sytuacji zostałem zaproszony na dwa wydarzenia związane z psimi zaprzęgami. Jeden w Kearney, gdzie odbywały się wyścigi w różnych kategoriach oraz w Rosseau, gdzie pokonywano 17km trasy, którą zaprzęgi dostarczały pocztę do sąsiednich miejscowości. Dla kogoś z podlaskich nizin był to kompletnie inny świat, a tutaj już małe dzieci wskakiwały na sanie które ciągnął merdający ogonem partner. Szaleństwo. Fotografowałem każde sanie, każdego psa i każdego mushera, do tego stopnia, że gdy wdałem się rozmowę jednym z nich, to lekko go rozczarowałem, że nie jestem z żadnej gazety, ani telewizji.
Niestety nie, ale byłem całkowicie zafascynowany relacją, którą mieli ludzie z psami zaprzęgowymi. Przyjaźń oparta na wymaganiach, gdzie pierwsi i drudzy oczekują czegoś od siebie, ale na zasadzie wzajemnego wsparcia. Przyjaźń, która już nie jest kupiona karmą, ale wspólnym dorastaniem i dojrzewaniem. Przyjaźń, na którą pomimo wszechobecnej technologii, ludzie wciąż się decydują i wiernie o nią dbają, zyskując w zamian lojalność silniejszą niż stal czołgów.
Jednak nie wszystkim się to podoba. W Rosseau łatwo było się natknąć na bojkotujących wydarzenie jak i zaprzęgania psów w ogóle. Z pewnością gdzieś tam, są nieodpowiedzialni musherzy, którzy zaniedbują swoje psy, ale ani w Kerney, ani w Seguin takich nie widziałem. Tak jak przez odsetek nieodpowiedzialnych matek nie powinno się odbierać dzieci wszystkim matkom, tak uważam, że psie zaprzęgi to piękna tradycja, która powinna być dalej odpowiedzialnie kontynuowana przez ludzi, którzy naprawdę wierzą w unikalną więź ze swoimi czworonogami. Szczególnie gdy widzi się jak oni, człowiek i psy, suną razem, jako jedna, przecinająca horyzont linia, zmieniająca swój kształt w zależności od śnieżnych, jak i życiowych zakrętów.



