"Slow Life"
Javeda poznałem, gdy pracowałem na farmie jego rodziców, 15 min drogi od jego własnej. Zima ani przez moment nie myślała, żeby przestać kurzyć śniegiem przez co nie było tam za dużo do roboty. W tej sytuacji próbowałem pomagać też i jemu, zainteresowany co skłoniło go do przeprowadzki z gigantycznego Toronto do malutkiej wioseczki Mattawa przy Algonquin Provicial Park. Czekał go pierwszy sezon na ranchu, które dopiero niedawno co kupił. W przeszłości też chadzał różnorakim ścieżkami globu, lecz gdy ożenił się z Ellie, postanowił zrealizować marzenie o niezależności w jednym z najpiękniejszych miejsc jakie na nim widział. Brzmiało to dla mnie kwitnąco, więc byłem bardziej niż gotowy by go wesprzeć, szczególnie, że warunki które mi zapewniono były chyba nawet za komfortowe za ekwiwalent mojej dotychczasowej pracy, przez co zrodziło się we mnie lekkie poczucie winy.
Wtedy też, jak nigdy dotąd, moje życie zamiast przyśpieszyć w wirze pracy - zwolniło. Zawsze oczekiwano ode mnie pracy na pełnych obrotach. W moją mentalność była wpojona zasada o dawaniu z siebie zawsze 100 %. Z Javedem było odwrotnie. Proszono mnie bym zrobił swoją robotę dobrze, ale bez pośpiechu. Między różnymi zadaniami z chęcią udawaliśmy się na przejażdżki po okolicy w nastroju między innymi rapowych rytmów, które mimo różnicy wieku, pokryły się w kategorii "tego słuchałem za małolata". Potrafiliśmy się zatrzymać na poboczu w jakimkolwiek miejscu tego sobie życzyliśmy i zjeść odebrane jedzenie. Mieliśmy co zrobić, ale nigdy nie zaszkodziło zapalić, podyskutować lub kompletnie zamknąć usta i pozwolić jego truck'owi bujać się po zdewastowanych zimą drogach.
Najlepiej pamiętam sytuację, która dosłownie oddaje o czym piszę. Był to pierwszy raz, gdy musieliśmy przewieźć bele siana z farmy rodziców do jego posiadłości. Nie znałem drogi, więc on jechał przodem…traktorem. Ja za nim, z prędkością 10 km/h. Z 15 minut zrobiła się prawie godzina rozładowująca wszelkie napięcia; płynnej w słodki idyllizm wokół tego, co Ontario ma najlepsze do zaoferowania. Slow life tak uskuteczniany, jak nigdy przedtem, nie licząc beztroskich, wakacyjnych dziejów. Terapeutyczny niczym kurs u mistrza medytacji.




